Święta Bożego Narodzenia wszystkim kojarzą się z radością,
kolędami, prezentami oraz spotkaniem z rodziną i wielką choinką. To ostatnie
jest sprawia, że często zdarzają się wypadki. A to komuś poleci siekiera tam
gdzie nie trzeba, a to choinka na kogoś spadnie… zdarzają się przypadki takie,
że igła wbije się w oko, albo choinka płonie od lampek. Tak… święta Bożego
Narodzenia to czas radości, ale też i masy wypadków, przy których potrzebna
jest pierwsza pomoc. Wśród ogólnej radości znajdzie się też czas na rozpacz,
żal jak i smutek. Tego wieczora wcale nie było inaczej. Na ostrym dyżurze
działa się istna masakra. Krew, bieganina, krzyki, płacz i masa różnych
urządzeń wcale nie wprawiała w świąteczny nastrój. Jednak dla niektórych było
to całkowicie normalne. Tym razem blondynka biegła do poważnego wypadku.
Ścinanie choinki skończyło się siekierą wbitą w brzuch, przez co była masa
krwi.
-10 jednostek krwi i szybko niech szykują salę. Zawołajcie
dr Carter i dr Rossovich! Sala nr 3…-szybko wydała polecenia, wciąż trzymając
dłoń w miejscu, gdzie siekiera przecięła jedną z żył. Sprawnie wskoczyła na
łóżko, które już jechało w stronę wind-Przytrzymać windę! -zawołała.
-Pomóc Ci jakoś? – w drzwiach windy stanął nagle Park,
poprawiając biały kitel.
-Nie.. dam radę. Powiadom lepiej rodzinę! - dodała szybko,
po czym drzwi się zamknęły. Kolejne godziny na sali operacyjnej, kolejny stres
o życie pacjenta. Chirurg nie ma łatwo w życiu, jednak zawsze gdy udało jej się
uratować pacjenta, czuła że to jest to czego zawsze chciała. Wiedziała to już
od pierwszego roku studiów. Ratowanie życia, głoszenie dobrej nowiny i dawanie
nadziei bliskim. Westchnęła głośno i jak tylko inny doktor zmienił ją, poszła
się przygotować do operacji, która znów miała zabrać kawałek jej wolnego czasu.
Jednak miała wrażenie, że jej liczna rodzina oswoiła się z tym, że często jej
nie ma, że walczy o coś ważniejszego niż siedzenie przy stole i zajadanie się
przepysznymi daniami. Och jak ona by chciała teraz zjeść coś innego niż suchary
popite sokiem marchewkowym. Wyrwana z transu, skończyła mycie i po chwili stała
już przy stole, zerkając wyczekująco na anestezjologa, który po chwilę kiwnął
jej głową, dając znak pozwolenia na zaczęcie operacji. To co działo się później
było istną rzezią. Krew, krew i jeszcze raz krew. Po długich godzinach męczenia
się i walki, musiała się w końcu poddać. Nienawidziła tego z całego serca.
Poddać się… dać za wygraną. I to w dzień Bożego Narodzenia.
-Czas zgonu: 17:39…-westchnęła, zdejmując zakrwawione
rękawiczki i fartuch oraz osłonę ust.
-Mam iść do rodziny? – dr Rossovich spojrzała na nią, stojąc
przy drzwiach.
-Nie trzeba… ja pójdę… - uśmiechnęła się smutno.
-Na pewno? Jesteś na nogach tyle czasu… dwie godziny temu
miałaś jechać do domu…
-Dam radę… ta chwila mnie nie zbawi.. – odparła, po czym
minęła koleżankę i ruszyła w stronę poczekalni, gdzie już po chwili dało się
usłyszeć rozpacz rodziny.
-Bóg nieźle sobie pogrywa w te święta… - mruknął dr Carter,
ruszając do kolejnego wezwania.
-A żebyś wiedział… - westchnęła jedna z pielęgniarek,
ruszając za nim.
*
-Martwisz się… - wysoka blondynka stanęła przy swojej
siostrze, wpatrując się w nią uważnie – I nie kłam mi tylko! Wiesz, że przede
mną niczego nie ukryjesz… - uśmiechnęła się identycznym uśmiechem co jej
lustrzane odbicie w osobie siostry.
-To nic takiego… - uśmiechnęła się, wzdychając i bawiąc się
srebrnym pierścionkiem.
-Znów coś nie tak w pracy… – bardziej stwierdziła niż
zapytała.
-Dlaczego zakładasz, że coś nie tak w pracy? – spojrzała na
nią uważnie takimi samymi oczami co jej.
-Endżi.. jako Twoja bliźniaczka, wiem kiedy jest coś nie
tak… - Blanka uśmiechnęła się nieco rozbawiona.
-Wiem, wiem… - wywróciła oczami. Najchętniej posiedziałaby
dzisiaj w domu, przy lampce wina i zapalonym kominku, delektując się ciszą i spokojem.
Zamiast tego miała na głowie dość liczną rodzinę z 4 dzieci, które
przekrzykiwały się jedno przez drugie.
-Więc? – uniosła jedną brew wyżej, zakładając dłonie na
piersi.
-Ok, ok… Dzisiaj są święta… - zaczęła.
-Cud, że zauważyłaś siostra! – w drzwiach pojawił się wysoki
i umięśniony mężczyzna, uśmiechając się głupkowato. Momentalnie obie zerknęły
na niego, jak na ducha.
-Bastian zamknij się! – Blanka zgromiła go spojrzeniem.
-Dobrze już dobrze. Nie bij.. – uniósł dłonie w geście
poddania – Więc co gryzie naszego aniołka? – uśmiechnął się do drugiej siostry,
bardziej opanowanej. Zawsze nazywał ją aniołkiem. Poniekąd miało to związek z
jej zachowaniem, ale również i imieniem. Angela, bo tak ją nazwali rodzice była
prawdziwym cudem i zaskoczeniem dla wszystkich. Toteż rodzice nazwali ją swoim
aniołkiem, a raczej tata, który od razu zakochał się w kruchej i małej
dziewczynce.
-Śmierć… - mruknęła, gładząc nerwowo swoją czarną sukienkę.
-Eeee… a ktoś umiera? – uniósł brew, za co znów druga z
sióstr niemal zabiła go spojrzeniem.
-Nie u nas… chodzi ogólnie! Dzisiaj straciliśmy w szpitalu
29 osób! A jest gwiazdka.. – westchnęła.
-Oj Endżi… - jej bliźniaczka od razu poczuła natężenie
smutku u siostry i przytuliła ją do siebie.
-Wiedziałaś na co się piszesz, idąc na chirurga… -
westchnął, opierając się o blat obok nich.
-Wiem, ale to i tak dołujące.. być chirurgiem to nie znaczy
stracić uczucia – mruknęła nieco zirytowana.
-Wiemy kochanie.. – jej siostra uśmiechnęła się ze
zrozumieniem – Ale teraz jesteś w domu z rodziną. Są święta, więc baw się z
nami, a nie zamykasz się w kuchni.. Rzadko Cię widujemy, więc nie zabieraj nam
tego teraz…
-Dobrze… - uśmiechnęła się lekko, po czym całą trójką poszli
do wielkiej jadalni, gdzie siedzieli wszyscy.
-A jak tam Park? – jej brat uśmiechnął się cwano, patrząc na
nią.
-Co jak tam? – nie bardzo zrozumiała o co chodzi.
-No… jakoś się kręci czy coś.. – poruszał brwiami.
-Nie drażnij jej Bastian… - brązowowłosa kobieta uśmiechnęła
się do syna. Mimo, że jej dzieci były już dorosłe, dalej traktowała ich czasami
jak małe szkraby, którymi nie tak dawno byli.
-Oj mamo! Sama powiedziałaś, że jesteś ciekawa… - zaśmiał
się, przez co jedna z sióstr przeniosła zdziwione spojrzenie na kobietę.
-Mamoooo? Ty też?
-Wybacz, ale chciałabym żebyś miała choć trochę z życia… a
co może być piękniejszego niż pracowanie z własnym mężem? – mówiąc to złapała
siedzącego obok mężczyznę za dłoń na co ten podarował jej cudowny uśmiech pełen
miłości.
-Wiem, wiem… - uśmiechnęła się – Wracając do Park’a…
spotkaliśmy się parę razy… - wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że to im
wystarczy. Jednak się myliła, tą odpowiedzią dała reszcie okazję do dyskusji i
zadawania kolejnych pytań.
*
Po całej kolacji, wszyscy zasiedli razem w salonie przy
kominku i zajęli się prezentami oraz śpiewaniem kolęd. Rodzinna tradycja zawsze
musiała być spełniona, o co dbali w każde święta. Jednak zanim zdążyli
zaśpiewać trzecią kolędę w pomieszczeniu rozległ się odgłos pager’a Angeli.
-No nie! Nie dzisiaj… - pani Isabella spojrzała na nią zła.
-Wybaczcie, ale muszę jechać… - wstała znad fortepianu i
wzięła szybko torebkę – Poważny wypadek..
-Poradzą sobie bez Ciebie… - Blanka mruknęła znad
ajerkoniaku.
-Niestety nie ma nikogo dzisiaj, kto może mnie zastąpić.
Jutro przyjadę, obiecuję.. – powiedziała i pożegnała się z wszystkimi, na
koniec całując siostrzenicę i bratanków, po czym wybiegła z domu i po chwili
pędziła do szpitala, w którym pracowała. Jak tylko wbiegła do środka, zamarła.
W środku był totalny harmider. Wszyscy biegali, krzycząc do siebie jak
potłuczeni.
-Doktor Nixon, jak dobrze że pani przyszła! – recepcjonista
odetchnął z ulgą widząc ją w drzwiach.
-John, mów co jest… - podeszła, zdejmując kurtkę.
-Karambol. 32 samochody, około 50 rannych może więcej. Do
tej pory wiemy o dwóch trupach i trwa 5 operacji… A jeszcze zwożą rannych.. –
odparł szybko, podając jej karty.
-Jasne… Kto jest jeszcze prócz mnie? – ruszyła z nim do
szatni.
-Dr Jung-soo, dr Hope i dr McKlasky… reszta w drodze…
-Ok. Damy radę, dzięki.. – weszła do specjalnego
pomieszczenia, wpadając na swojego przyjaciela.
-Cześć Angela.. Widzę, że Ciebie też oderwali od rodziny…-
uśmiechnął się, patrząc na nią uważnie.
-Cześć Park.. niestety…
-Dr Jung-soo, prosimy do sali nr 5! Poparzenia 3 stopnia… -
pielęgniarka stanęła w drzwiach, popędzając lekarza.
-Idę… to do pracy.. – uśmiechnął się do blondynki i popędził
do zabiegowego, zostawiając dziewczynę samą. Uśmiechnęła się do siebie i szybko
się przebrała, po czym wyszła do pacjentów. Zanim jednak dotarła do pierwszego
z nich, usłyszała niezły rozgardiasz przy recepcji.
-Mamy poważnie rannego! Nieprzytomny, stracił dużo krwi… -
sanitariusze wjechali do budynku.
-Wezmę… Caroline, zajmij się moimi pacjentami.. – przekazała
karty stojącej najbliżej lekarce i sama pobiegła do rannego. Zanim dobiegła,
poczuła jak silne męskie dłonie łapią ją za ramiona, zmuszając by przystanęła i
spojrzała osobie w oczy.
-Błagam, uratujcie go! – błagalny męski głos niemal zmroził
krew w jej żyłach. Widziała dużo emocji, jednak to co widziała w oczach tego
mężczyzny było niemal nie do opisania. W jego brązowych oczach było tyle bólu i
strachu, że niemal sama miała ochotę się rozpłakać.
-Niech pan mnie puści do niego, to mu pomogę.. – odparła,
opamiętując się. Chłopak od razu ją puścił.
-On nie może zginąć… - powiedział zrozpaczony.
-Stephany…. Zajmij się panem…
-Tom.. Tom Kaulitz..
-Steph… zajmij się panem… - powtórzyła polecenie, sama w końcu
docierając do rannego – Do trójki z nim… - zarządziła i niemal od razu pobiegła
z resztą ludzi do sali.
-Ja muszę z nim być! – mężczyzna wpadł w panikę i ruszył za
zgrają lekarzy. Czuł jak nieziemsko silny strach rozrywa go od środka,
powodując mdłości. Musiał wiedzieć co z nim, w końcu to przez niego stało się
to co się stało. Po chwili poczuł jak ktoś łapie go za dłonie i ciągnie w
całkiem przeciwnym kierunku.
-Nie! Muszę z nim być! – powtórzył.
-Nie… pan też jest ranny... –
pielęgniarka, zabrała go przy pomocy kolegów z pracy i zajęła się opatrywaniem
jego zadrapań, podczas gdy Angela wpadła w trans ratowania życia. Rozpacz tego
mężczyzny była nie do opisania, przez co czuła, że musi dać z siebie 200%.
Wiedziała nawet dlaczego tak walczył o niego… w końcu właśnie teraz ważyły się
losy jego brata bliźniaka.
Długo zbierałam się na to by to napisać. Ale w końcu udało
się! ;D
Dziękuję Ka. za wspieranie mnie i zmuszanie do tego ;* ;p
I oczywiście jestem pierwsza ];-> Doczekałam się po kilku miesiącach Twojego opowiadania haha xd I jest nieziemskie :D Połączyłaś 2 rzeczy, które kocham xd Chirurgów i Tokio Hotel :D Wgl czułam się jakbym oglądała kolejny odcinek Chirurgów haha xd Tylko trochę nazwiska nie te xd Ale wgl mi się nie podoba, że jeden z bliźniaków walczy o życie! To jest straszne :( Ale czułam, że tak właśnie będzie :D Na pewno go uratuje xd Spróbowałaby nie :D I akcji to Ty sobie nie żałujesz haha xd karambole, trupy, krew taak wszystko to co lubisz xd
OdpowiedzUsuńDr Carter? hehe też kocham Ostry Dyżur :D ale ciekawy pomysł, by bohaterka była chirurgiem - wreszcie coś oryginalnego! no i oczywiście fakt, że braciszki tu trafiły, był oczywisty ;) śmiesznie by było, jakby to oni spowodowali ten karambol :D ale jestem zła, co? ;( xd no nic, czekam na nexta i pozdrawiam! :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, uwielbiam ostry dyżur. Dużo akcji, wyraźne opisy.... Super pomysł na opowiadanie. Wierzę, że pani doktor uratuje pacjenta i będzie z tego coś więcej . Dużo weny życzę i pozdrawiam .
OdpowiedzUsuńGenialne. Połączenie TH i Chirurgów to strzał w dziesiątke. Tylko tak dalej. I akcji to ty sobie nie żałuj. Czekam na kolejną notke. ;D
OdpowiedzUsuńZajrzałam tutaj z Facebooka, bo widziałam informację, że dopiero zaczynasz, a takie początkujące opowiadania czyta mi się najlepiej... Chcę więcej! Kiedy kolejny odcinek?! Bardzo mi się podobało! Na początku myślałam, że może to któryś z Kaulitzów wylądował w szpitalu z siekierą w brzuchu, ale potem stwierdziłam, że to wyglądałoby komicznie trochę xd (moja wyobraźnia -.-' xd). Potem szukałam w treści jakiegoś dr Kaulitza, ale i tego nie było. Kiedy już straciłam nadzieję, że w pierwszym rozdziale opowiadania nie będzie nic o TH, to proszę - niespodzianka! Świetnie opisałaś uczucia Toma i to właśnie zrobiło na mnie ogromne wrażanie! Opis... Ach! Można sobie wyobrazić taką sytuację! Mam nadzieję, że Bill z tego wyjdzie, Angela go uratuje i dowiemy się, co się tak naprawdę stało podczas tego wypadku. Trzydzieści dwa samochody... I do tego Tom krzyczał, że to jego wina... No nic, nie będę się domyślać :D Pozdrawiam i czekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńJeśli nie będziesz dodawała powiadomień na Facebooku w grupie, to proszę o informację na gg: 2961493, albo na moim blogu: http://new-i-die-for-you-today.blogspot.com/ na którego także zapraszam w wolnej chwili :)
Jestem tutaj z facebooka i nie mogę się doczekać kolejnej części. Idealnie wszystko dopasowane! Brak powtórek i niepotrzebnego przeciągania! Pisz dalej, czyta się cudownie. :)
OdpowiedzUsuńHm... Bill w każdym wydaniu ( nawet prawie łysy! ) jest cudowny, więc również w szpitalu jest ok. Zajrzę, jak pojawi się kolejny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)